Naszym dzieciom.


26 lis 2013

Na ludową nutę: "Rękawiczka" oraz "Mamo, idzie już zima"

Wschodnie bajki ludowe od dziecka wywołują we mnie dreszczyk emocji. Są proste, ale urastają do spowitych tajemnicą. Brzmią czysto, jak pierwotnie zapomniany język. Nawet jeśli bywają takie, które są kiepsko przetłumaczone, to odnajduję w nich cały liryzm. Niekiedy wydają się surowe jak nieprzebyte knieje, ale zawsze tli się w nich iskra ciepła.

Kacper od dwóch prawie tygodni chodzi i powtarza: "Nie mogę tej zimy się doczekać". Tęskno mu do śniegu.
Wyciągamy więc stare bajeczki i znów czytamy.
Tym razem Rękawiczkę. Ukraińską bajkę ludową oraz napisaną przez Łesię Ukrainkę książeczkę Mamo, idzie już zima. Obie przełożył Mikołaj Durkiewicz, a wydała kijowska "Wesełka" (kolejno 1988 i 1985).

Cóż to, że  w pierwszej strona tytułowa mi się nie zachowała, kiedy synek, podobnie jak ja w dzieciństwie, lubi słuchać jej treści, żeby za moment dopytywać o wszystkie szczegóły.



Historia leśnych mieszkańców, którzy w pokaźnym gronie zaadaptowali sobie zgubioną rękawicę na mieszkanie, rozbudziła jego ciekawość. Bo jak te wszystkie zwierzęta tam się zmieściły? Myszka-szkrabotka i owszem, wejdzie do rękawicy, ale ogromny miś-łakomczuch? No i czy nie boją się wilka lub lisicy?
No tak, ale jak się do siebie wszyscy przytulimy mocno, to jest nam wtedy ciepło, i nieważne, że ktoś kogoś ma na głowie, albo czyjś podbródek wbija nam się w plecy. A rodzinne przytulanie jest najlepszą sprawą pod słońcem:)  Plus testowanie futrzanych zimowych czap.


Ilustracje do książeczki: Walentyna Melnyczenko:





Druga, to zbiór wierszy o zmienności pór roku, przepięknie zilustrowanych przez Larysę Iwanową.



A zima tu, choć bywa sroga, to jest tym czasem kiedy wszyscy garną się do siebie. Dzieci przesiadując w domu, mają głowy pełne twórczych wyobrażeń i pytań. One stale chciałyby coś zbadać i znajdywać odpowiedzi.

"Mamo, idzie już zima,
łąki, lasy śnieg pokrywa,
nasze ptaszki już uciekły
za morze, do krajów ciepłych;
lecz czy wszystkie odlatują?''
- synek mamę zapytuje.



14 lis 2013

Kiedy masz ochotę ryczeć jak lew...

Kacper z tatą mają ulubioną zabawę w lwy. Albo lwiątka raczej, bo nie robiąc sobie krzywdy gryzą się, ryczą okrutnie, drapią brodami i są bardzo, ale to bardzo groźni wówczas. Już jakiś czas temu zauważyłam, że igraszki te mały uwielbia głównie z dwóch powodów: bycia z tatą i możliwości wyrażania emocji. Te są głównie pozytywne, a wcielanie się w dzikie lwy pomaga to podkreślić. 
Co jednak, kiedy dopadają nas nie nazbyt przyjemne doznania, pełne sprzeczności uczucia, w których pierwszoplanową rolę chce grać ZŁOŚĆ? Czytanie jest na pewno ostatnią rzeczą, jaką mógłby wtedy zrobić dorosły. A mały chłopiec? Jak może wówczas wyrazić stan swojego umysłu i swojej duszy, skoro nie wie co jedno, a co drugie, i jak to wszystko nazwać?
Przedwojenna literatura przeznaczona dla dzieci chętniej budziła szlachetne odczucia, a jeśli już miała mówić o tym, co może czuć dziecko, to raczej skierowywała uwagę na strach. Ale złość była traktowana jako typowe niegrzeczne zachowanie, wymagające natychmiastowej interwencji piewców dydaktyczno-moralizatorskiej funkcji literatury. Potrzeba było stopniowej zmiany świadomości pisarzy, żeby zaczęli dziecko postrzegać jako istotę czującą i myślącą. Dziś sytuacja wygląda o wiele inaczej. O emocjach, także tych przykrych, rozmawia się z dziećmi, uczy ich rozpoznawania i określania, a z pomocą temu spieszą liczne wydawnictwa literatury dziecięcej.
I oto w morzu przeróżnych dwudziestowiecznych książek dla dzieci, z których na przestrzeni lat jedne są wznawiane z powodzeniem, a inne się samoistnie dezaktualizują, znajdujemy tekst z 1974 roku, pt. Lwy Hanny Januszewskiej. Książeczka została wydana przez Biuro Wydawniczo-Propagandowe RSW "Prasa-Książka-Ruch" (wyd. I). Najbardziej zadziwiający jest w niej fakt, że autorka posuwa się bardzo daleko, jeśli chodzi o przedstawienie znajomości dziecięcych przeżyć, ponieważ pozwala małemu chłopcu wypowiedzieć się w pierwszej osobie:
Gdy jestem taki jak dziś - zły,
że aż pięści zaciskam,
to chciałbym, wiecie, spotkać lwy,
lwy o drapieżnych pyskach. 




Dzikie zwierzęta są metaforą eskalacji napięcia, a następnie jego łagodzenia. Konstruktywny sposób poradzenia sobie z własnymi emocjami jest kluczową sprawą tego tekstu. Jego charakter znakomicie wyczuł Janusz Stanny, ilustrując poszczególne etapy wędrówki chłopca przez łąki, rowy, pola. Mając lwy za towarzyszy chłopiec utożsamia się z nimi. Falujące emocje, falujące łany traw i zbóż, falujące lwie grzywy stapiają się w całość i spotykają gdzieś na widnokręgu, co pozwala przywrócić spokój. Lwy, a z nimi  trudne emocje, mogą odejść wraz z zachodem słońca, a bohater może wrócić do domu. Ta wędrówka to odnalezienie na nowo siebie samego. 



Na tym nie koniec rozwiązania wewnętrznego konfliktu. Pomocne okazuje się także zwyczajne ZROZUMIENIE jakie można sobie nawzajem dać w takich sytuacjach.

Wróciłbym prędko: raz - dwa - trzy.
A mama: - To ty! Wreszcie!
Niepokoiły mnie te lwy,
ale nareszcie - jesteś!

A ja: - Skąd, mamo, o lwach wiesz?
A mama: - Bo i ja
czasem zła jestem. No i też
chcę wtedy spotkać lwa.  

Zaproponowałam głośne czytanie tej książeczki mojemu trzylatkowi, kiedy jego uwagę zwróciła okładka.
Z przyjemnością posłuchałam potem koncertu ryczącego lwa do wspaniałych ilustracji, które ponadto mają rozkładaną kartę. Spotkało się to z dużym zainteresowaniem. Pewne jest, że jeszcze nie raz do książki wrócimy.

13 lis 2013

Dzieci zadają pytania czyli "Wędrówki Szyszkowego Dziadka" Marii Kędziorzyny

autor: Maria Kędziorzyna                                  
tytuł: Wędrówki szyszkowego dziadka 
Nasza Księgarnia
pierwsze wydanie: Warszawa 1951r.


 Niewątpliwie to pierwsza nasza wspólna lektura, ponieważ czytałam ją małemu już w jego życiu płodowym. Wróciliśmy do niej w okolicy trzecich urodzin. Synek wszedł właśnie w okres fascynacji mikro 
i makro światem, zadając coraz bardziej dociekliwe  pytania. Gdzie robaki mieszkają?; Czy księżyc nie spadnie? - słyszałam zewsząd i ze śmiechem dochodziliśmy do jakiejś zadowalającej odpowiedzi.
 Bohaterka Wędrówek..., mała Hanusia, to typ dziewczynki wrażliwej poznawczo, której głód wiedzy niekoniecznie znajduje zrozumienie u starszych. Otaczający ją świat jest pełen złożoności i tajemnic, dlatego Hanusia nieustannie stawia pytania: Co ważki jedzą na obiad?, dokąd spieszą pszczoły albo po co mrówka dźwiga modrzewiową igłę. Na szczęście znajduje się ktoś, kto zaspokoi dziecięcą ciekawość. W ręce skromnej postaci szyszkowego ludka, zrobionego przez utalentowanego brata, autorka powierza rozwikłanie kilku zagadek lasu i jeziora, a nade wszystko otoczenie Hanusi przyjacielską opieką.
Chociaż opowiastka powstała ponad pół wieku temu, zasługuje na przypomnienie ze względu na aktualne treści odwołujące się do wyobraźni małego dziecka. Partie opisowe równoważą się w tekście z dobrze skonstruowanymi, humorystycznymi dialogami. 

My z synkiem korzystaliśmy z wznowionego wydania (1995) z domowej biblioteczki, ilustrowanego przez Magdę Jasny, której Szyszkowy Dziadek jest bardzo sympatyczny. 




 Czytaliśmy książeczkę dla ułatwienia kilkukrotnie wybranymi rozdziałami. A co działo się potem? Nie obyło się oczywiście bez lepienia ślimaków z plasteliny, długaśnych węży, robienia własnego szyszkowego ludka, żołędziowej mrówki, a nawet znoszenia dla tej mróweczki sosnowych igiełek, znalezionych podczas grzybobrania. I mnóstwa pytań:)


Największym minusem książeczki wydają się, z dziecięcej perspektywy, mało interesujące pierwsze wydania Wędrówek... opatrzone czarno-białymi obrazkami Anny Seifertowej, jednak niekoniecznie musi tak być. Pomyszkowaliśmy po bibliotece i okazało się, że rysuneczki są zupełnie tajemnicze (wyd. 1985r.) Przynajmniej małemu się podobały.



Przyznaję, że we wczesnym dzieciństwie postać Szyszkowego Dziadka znałam nie z wersji papierowej, ale z bajki filmowej właśnie. Przygoda z projektorem to fantastyczny etap dzieciństwa mojego pokolenia. Film Wędrówki Szyszkowego Dziadka na podstawie opowiadania Marii Kędziorzyny został zrealizowany przez Wydawniczo Oświatową Spółdzielnię Inwalidów "Wspólna Sprawa" w 1985r., według scenariusza Franciszka Żukowskiego.
Ilustracje stworzone przez Danutę Donimirską zapierają dech w piersiach. Dzięki nim oglądaniu i głośnemu czytaniu bajki towarzyszył przez cały czas tajemniczy nastrój i ciepła atmosfera. W pamięci utkwiło mi szczególnie spotkanie ze świetlikiem. Całość można dziś zobaczyć na przykład tutaj.
 W tej wersji Wędrówki Szyszkowego Dziadka także znalazły synkowe uznanie, bo też co lepszego można robić w długie jesienne wieczory, jak tylko rzucić świetlny ekran na ścianę i w zaciemnionym pokoju śledzić przygody leśnego ludka.