Naszym dzieciom.


6 lis 2016

Polne kwiaty - seria "Rachunki na Wesoło"

Przyrodę można opowiedzieć językiem matematyki, a matematykę językiem przyrody - wiedzieli to już starożytni badacze tych dyscyplin. Dziecko także spontanicznie odkrywa wokół siebie powtarzalne elementy, które dadzą się na przykład policzyć. Współczesna dydaktyka również się do tego stanu rzeczy odwołuje, a wypływa to już czasem z instynktu samozachowawczego, ponieważ w większych aglomeracjach zaczyna nam po prostu brakować dzikich ostępów i naturalnych liczmanów, które moglibyśmy sobie zliczać do woli, a do tego jeszcze brać do rąk, smakować, wąchać, przebierać łapkami, itd. A może wystarczy uważniej popatrzeć? :)
Dziś przypominam, na przykładzie małej, broszurowej książeczki, jak zamysł ten praktykowała polska literatura dla dzieci sprzed półwiecza + zwyczajowo garść naszych zabaw związanych z tematem.
W latach 1957-1963 ukazywała się seria książek nosząca tytuł "Rachunki na Wesoło". Wydano w niej 23 książeczki zachęcające przedszkolaków w przystępny, wesoły sposób do liczenia.
Ogromnie przypadły nam Polne kwiaty Haliny Szayerowej - głównej twórczyni serii.

                                              Biuro Wydawniczo-Propagandowe "Ruch" 1957


Książeczka poprzez proste rymy miała za zadanie zmotywować małe dziecko do bacznego przyjrzenia się swojemu otoczeniu. Zachęcała do policzenia napotkanych kwiatów, ptaków, owoców, grzybów w lesie czy szczebli od drabiny. Czytelnik był wciągany do zabawy dzięki identyfikacji z bohaterami książeczki lub poczuciu, że pomaga im rozwiązać ich matematyczny problem. Podoba nam się nienarzucająca się próba zainteresowania liczeniem, ponieważ eliminuje ona stres związany z popełnieniem błędu. Stwarza szansę do powtórki tej czynności, do uważniejszego śledzenia treści i obrazu. Rozbudza ciekawość. Dziecko jest przez swoje środowisko, jak i uważną lekturę nieustannie stymulowane do odgadywania świata.
Ilustracje - Aniela Kulesza











Te sympatyczne krasnalki przekonują nas, że warto bawić się liczbami. Przeliczamy sobie zawsze, bez okazji, intensywniej jesienią, także literacko. Liczymy także podczas wspólnego gotowania, rozkładania sztućców na stole czy śpiewania. Staramy się tylko czasem nie liczyć pierogów, bo Babcia wnucząt mówi, że się wtedy rozkleją podczas gotowania;) Ale zazwyczaj ze starania zostają nici, bo równiutkie rzędy lepionych przysmaków aż się proszą o wskazywanie palcem i policzenie:)
Poza tym, trzeba przyznać, że w gromadce rodzeństwo bardzo szybko uczy się liczyć - ile komu czego zostanie lub braknie;)

* matematyczne zabawy z darami lasu: nakarm głodne zwierzęta




* przeliczanie dowolne - zabawy z wielością, różnie modyfikowane
(u sześciolatka pojawiło się ostatnio pojęcie nieskończoności, którym lubi opisywać ludzi i drzewa oraz gwiazdy; natomiast najmniejsza córcia po prostu lubi mieć kontakt z dużą ilością powtarzalnych przedmiotów i przerzucać je do wydzielonych pojemników-zbiorów)







* liczenie w książeczkach dla najmłodszych sprawia nam wielką frajdę:



Bractwo piractwo. Przygoda matematyczna Natalia Usenko, il. Elżbieta Kidacka, Nasza Księgarnia 2015 - liczenie jako sprawdzenie czytania ze zrozumieniem i dopełnienie treści lektury, jako wyszukiwanie elementów na pełnych szczegółów ilustracjach, jako przygoda pełna zadań do wykonania. Rodzeństwo pełne uwielbienia dla pirackiej rodzinki:)



                                Liczypieski Ewa Kozyra-Pawlak, Nasza Księgarnia 2015

Liczenie jako dodawanie do siebie części składowych, współistniejących z treścią książki, pozwala śledzić rozgrywającą się akcję oraz mieć poczucie kontroli nad tekstem; w dodatku musi być  podczas takiej lektury zabawnie, na przykład dzięki grze słów:)

Odtąd zawsze kiedy zasypiał,
żeby piękne i miłe mieć sny,
zamiast liczyć jak wszyscy barany,
niesamotny już Pan liczył psy.



Jeden, dwa, trzy... Zbigniew Dmitroca, il. Carlo Alberto Michelini, Wydawnictwo Egmont Polska Sp. z o.o.
Atrakcyjne liczenie jest gwarancją sukcesów na tym polu. Z takiego założenia wychodzą twórcy współczesnej serii "Akademia Mądrego Dziecka", w której jeden z tytułów poświęcono liczeniu do 10. Program Akademii przywiązuje wagę do zaangażowania emocjonalnego dziecka w to, co robi ucząc się matematyki.
Kaja i nie tylko ona, uwielbia te książeczki za czytelne obrazy, no i te dziurki w kartach! Doceniam ogromnie, że poświęcono maluchom tyle uwagi w ich uczeniu się liczenia - dostrzeżono potrzebę wyodrębnienia elementów z całości, potrzebę zawarcia tak ważnej cechy jak regularność kształtów czy zbliżony kierunek patrzenia przeliczanych zwierzaków. Wprowadzono zasadę stopniowania trudności - rozbiegane w różne strony biedronki znajdują się dopiero na końcu książeczki, dzięki czemu nie ma chaosu w tej zabawie.


Stare serie książkowe w iście matematyczny sposób zbiera, przypomina i podsumowuje praca Elżbiety Jamróz-Stolarskiej. To jedno z długo oczekiwanych opracowań, które dostarczają wielu informacji na temat powojennych wydawnictw oraz tytułów, jakie pojawiały się w seryjnych wydaniach. Polecam jako źródło wiedzy i odszukiwania zapomnianych śladów pierwszych literackich fascynacji kilku już pokoleń:)


24 paź 2016

Grzyby - seria "Linie i kolory"

Myśląc o "starych" książeczkach dla dzieci mamy zwykle przed oczami obraz albo świetnie zilustrowanych i dopracowanych edytorsko tekstów literackich, albo wręcz odwrotnie, wizję anachronicznych, zakurzonych i tandetnie wydanych publikacji, z których już nikt dzisiaj nie skorzysta. Ta druga sytuacja dotyczy przeważnie książeczek o funkcjach poznawczych, edukacyjnych i wychowawczych. Wiele z nich z oczywistych względów przeszło do lamusa. Zmianie uległo zasadniczo podejście do dziecka, które traktowane jest jako podmiot swoich twórczych działań, a nie jako "czysta kartka" do zapisania.
Obecny rynek wydawniczy zarzuca nas wieloma publikacjami mającymi wspomagać wszechstronny rozwój dziecka. Za każdym rogiem znajdziemy książeczki wielozadaniowe: do naklejania, wycinania, malowania i gryzmolenia. Mnóstwo walorów poznawczych, rozwijających kreatywność to cechy dominujące. Ale wybór którejś z nich jest coraz trudniejszy. Często brakuje jakiegoś konkretnego wskazania, które obszary mają być w tym momencie aktywizowane. Pomimo zazwyczaj umieszczonej informacji o wieku dziecka, dla którego jest przeznaczona książeczka, czy nakreśleniu głównego tematu - takie książeczki edukacyjne dla kilkulatków są często przejaskrawione, oddziaływają na zbyt wiele bodźców naraz. A co dzieje się po uzupełnieniu, dorysowaniu, wydarciu i naklejeniu już wszystkich elementów? "Książeczka" taka kończy swój żywot i dziecię nie ma ochoty ponownie jej oglądać, poddawać twórczej"obróbce". 
Na szczęście równolegle pojawiają się coraz lepsze publikacje, które nie traktują tematu po macoszemu. Starannie wydanie, przemyślane od strony artystycznej, z oszczędną grafiką, ćwiczące konkretną umiejętność lub dwie, trzy jej współtowarzyszące. Bardzo przyjemne w odbiorze zarówno dla młodszych i starszych, wciąż żywo eksploatowane. Takie lubimy najbardziej:)

Tym wpisem chciałabym powrócić do książeczek edukacyjnych sprzed lat. Nie łatwo je zdobyć. Wiele z nich nie przetrwało próby czasu, jako że wydawano je na papierze gorszej jakości lub w niskim nakładzie. Nie wszystkie zostały też do tej pory przystępnie opracowane. Ciekawe jest jednak to, że kiedy sięgamy do nich pamięcią, widzimy wyraźnie na czym polegał ich koncept. Kreska, zadanie, emocje towarzyszące takiemu czytaniu, utrwaliły się w zbiorowej świadomości. Proste pomysły skupiające uwagę na czerpaniu czystej radości z obcowania z książką. 

Zdecydowana większość książeczek kształcących pewne umiejętności w formie zabawowej (poprzez logiczne gry, zadania, zgadywanki. itp.) wydawano w powojennych seriach, które kierowane były już nawet do najmłodszych czytelników:) 

W Chatce... mówiliśmy Wam o serii "Książeczki z Misiowej Półeczki" (1960-1989), która w założeniu była niczym innym jak książką-zabawką.
Dzisiaj pokazujemy przykładowo pozycję edukacyjną dla małych dzieci z 1986 roku czyli z okresu, tzw, kryzysu ekonomicznego, objawiającego się na rynku wydawniczym gazetowym papierem publikacji. My weszliśmy w posiadanie takiego jednego tytułu z serii "Linie i kolory" (Zrzeszenie Księgarstwa, 1984-1988), tj. wiersza Grzyby Jana Brzechwy. W rzeczywistości książeczka jest rodzajem malowanki, opracowanej przez Elżbietę Opalińską. Jednolita grafika miała tu za zadanie przybliżyć utwór literacki w sposób przystępny dla kilkulatka operującego już kredką, odróżniającego kolory i potrafiącego kolorować według zamieszczonego wyżej schematu.

                                                                         wyd. I.







Kształcenie tak podstawowych czynności wydawać mogłoby się banalne, gdybyśmy jednak dziś nie doceniali możliwości jakie daje nam w zakresie linia - kolor współczesna grafika komputerowa. A ponieważ doceniamy, to może warto docenić również pierwsze próby koordynowania ruchu ręki i oka, bawienie się powierzchnią kartki i kreską, próby rozróżniania kształtów i wiązania ich z kolorem lub dźwiękiem. Kiedy już jakiś czas temu poszukiwałam kolorowanek z grubym obrysem, to graniczyło to z cudem - wszędy disnejowskie postaci z całą masą szczególików do zamalowania.
A tu proszę! :) Podoba mi się stopniowanie trudności i zabawa z dwoma, trzema barwami. Minusem wydaje się broszurowa oprawa, ale przecież całość przetrwała i jeśli nie została pokolorowana, to chyba dlatego, że strzegły tego pilnie biblioteczne pieczęcie. Na szczęście książeczka została uwolniona i wpadła w ręce współczesnych testerów:) Efekty pracy w duecie:





Niewątpliwie działanie wspomaga percepcję satyrycznego tekstu o Królu Borowiku, któremu nieznośnie dokuczały muchy. Cała plejada grzybów pojawiająca się w wierszu możliwa jest do zapamiętania dzięki prostym skojarzeniom zawartym w grafikach. Wraca motyw nieustraszonych muchomorów czerwonych:)
Robienie mikstury na muchy sposobem babcinym darujemy sobie, coby nikt inny tejże nie skonsumował:) Za to poznawanie natury leśnych grzybów wdrażamy z przyjemnością bezpośrednio na łonie przyrody.

Najpierw zabawy edukacyjne przy okazji Święta Lasu oraz rokroczne przeglądanie z zacięciem atlasu grzybów:



                              Leksykon przyrodniczy. Grzyby, Helmut i Renate Grünert, "Świat Książki"

A potem na grzybobranie... (czytaj: zbieranie patyków, świerkowych szyszek, oglądanie sarnich śladów na polu, przedzieranie przez rów, pomylenie małego zaskrońca z patykiem, powrót okrężną drogą w celu ominięcia tegoż, zbieranie kasztanów - pomimo tego, że w domu są całe zastępy, podziwianie dużych drzew, konieczność dotknięcia malutkich grzybków na pniaczku, niesienie na barana, no słowem wszystko, tylko nie szukanie grzybów - to my dziewczyny:)

Męska część wyprawy zdecydowanie się od nas oddzieliła, nie wiedzieć czemu, zależało im bardziej na grzybkach;) Przynajmniej udało nam się z L. popodziwiać muchomorki ukryte w osikach.  





Kiedy obserwuję zabawy dzieci ze zdumieniem stwierdzam, że materią wszystkich wykonywanych przez nie czynności jest właściwie to, co twórcy powyższej serii literackiej (może w ówczesnych czasach średnio udanej) wybrali na jej tytuł: są to kolory i linie. Dzieciaki mają niesłychaną zdolność wypreparowania z otaczającej ich rzeczywistości takich elementów, które przysposabiają swoim odkrywczym celom. Zestawiam wybrane z naszych zabaw, oparte na korelacji tych dwóch słów.
Czy to działanie przypadkowe, czy ukierunkowane, KOLORY I LINIE są w nich wiodące:)

* światełka chemiczne - poruszanie świetlną kreską w ciemności, tworzenie z nich obręczy i fascynujących migotliwych efektów zatrzymanych w kadrze:






























* mozaiki, układanki 'ze wszystkiego' - w których kolorowe linie mogą się od siebie wyraźnie odcinać, krzyżować ze sobą bądź nakładać na siebie:










* linia może wyznaczać nie tylko obszar do wypełnienia, ale też pociąga nas w zabawie za sobą, wodzimy po niej palcem i podążamy za linią z naszymi kolorowymi składnikami. Poszukujemy linii jakoś instynktownie w naszym naturalnym otoczeniu. "Mamo, patrz, jak umiem przeskoczyć tę linię, na tę kratkę czy na to pole" - ile razy słychać?










Nasze dzieciaki uwielbiają zwłaszcza znaczyć szlak książkami - układają w tym celu wszystkie książeczki i książczyny na podłodze łącząc różne pomieszczenia, tworzą wokół siebie konstrukcje i zaklęte rewiry, które dostępne są tylko dla nich. Ja nie mogę do nich wejść, przekroczyć magicznej linii. Mama powinna poczekać na zaproszenie:)





Jest w tym jakaś analogia do prastarych, słowiańskich obszarów leśnych. Te bardziej znane, bliżej człowieka były udomowione - można było nad nimi panować. Te zaś odległe, obce i tajemnicze wymagały wydzielenia, warunkowały ochronę siebie i swojej niezależności. Grzyby - strażnicy lasu - mogły w tym pomagać lub nie, o czym najlepiej wiedzieli znawcy ich właściwości...