Naszym dzieciom.


24 mar 2017

Mateuszek na zaczarowanej wyspie/ Tam, gdzie żyją dzikie stwory

Do historii Mateuszka dotarliśmy okrężną drogą, w toku różnych odniesień w zabawie. 
Najpierw Kacper przy mojej niewielkiej pomocy, przygotował pudełko po ciastkach do teatrzyku. 
W zasadzie synkowi chodziło o samą technikę wykonania sceny, na której postaciami porusza się "od góry". Miała to być pewna odmiana od teatrzyków urządzanych przez dzieci  na co dzień, kiedy zazwyczaj chowają się za krzesłami, narzutkami i kartonami, żeby zaprosić mnie z mężem na przedstawienie. Nawiasem mówiąc, mamy wtedy niezły ubaw, kiedy podziwiamy akcję kierowaną oddolnie, z upodobaniem naśladowaną przez Kaję, wraz z zapleczem teatralnym: nie dość starannie zamaskowanych stóp, należących do najmłodszych aktorów;) Takie scenki "od kuchni", rozmaite prześwity, przez które można podglądać jak dzieci się przygotowują, są czasem ciekawsze niż sama sztuka;)


Pomogłam zrobić odpowiednie nacięcia, resztą syn zajął się sam według swojego pomysłu. Machnął szybko kredkami tło. Na pierwszym planie zrobił morze, w dali plażę, a do wykałaczek przymocował łódeczkę i postacie, i gotowe. Razem z dziewczynkami wymyślaliśmy historię do przedstawienia, o foczce która szukała mamy, o przygodach stateczku... aż wreszcie wpadliśmy na to, że scenka przypomina nam bardzo podróż Maksa do krainy dzikich stworów.

Dzieci znów chciały sięgnąć po książeczkę, z autorskimi ilustracjami, którą uwielbiamy po stokroć.





Maurice Sendak Tam, gdzie żyją dzikie stwory (tłum. Jadwiga Jędryas), Wydawnictwo Dwie Siostry 2014, (pierwsze wydanie oryginału nastąpiło w 1963 roku).
- Co to za kara, pójść spać bez kolacji!? - syn nie krył zdziwienia. U nas w domu nie mamy tego zwyczaju. Za to cała reszta harców kreatywnego Maksa, łącznie z wbijaniem gwoździa w ścianę, żeby przymocować namiot - rodzeństwu całkiem mieści się w głowie. Podobnie jak dzikie tańce, okrzyki i inne wariacje. I tu pojawia się pytanie o normy grzecznościowe i granice w zabawie. Pomysł, aby zająć się tym tematem w literaturze dla dzieci jest jak najbardziej trafiony. Dzięki takim książkom dzieci i dorośli otrzymują wykładnię pewnych zachowań, nad którymi zastanawia się dopiero na końcu. Przyzwyczajeni jesteśmy do prób okrzesania dziecięcych zachowań umoralniającą powiastką, a tymczasem Maksa spotyka niekonsekwencja niemieszcząca się w niektórych umysłach: gdy chłopiec wraca do swojego pokoju z podróży, kolacja czeka na niego jeszcze ciepła.

Wnikając głębiej w przygodę, która przytrafiła się Maksowi, jesteśmy w stanie zrozumieć, że ta pozornie paradoksalna sytuacja jest  wynikiem wewnętrznych zmian jakie zaszły w chłopcu podczas fascynującej i dzikiej podróży w świat wyobraźni... Nie łatwo jest być królem wszystkich najdzikszych stworów, nie łatwo zatracać się z nimi w zabawie, by potem zatęsknić za znajomym ciepłem i bliskością. Nie łatwo też panować nad kimś lub nad czymś. Granice pomiędzy światami mogą być niewyobrażalnie długie, szerokie, wysokie i głębokie - kiedy próbuje się je przekroczyć w jedną stroną. Ale potrafią być także bardzo płynne, kiedy w miarę odkrycia w sobie innych potrzeb (nawet takich jak głód czy sen;), trzeba ponownie je przekroczyć.
Wzajemna akceptacja w krainie dzikich harców wyzwoliła w chłopcu nowe umiejętności koncentracji nad posiadanym w darze czasem, panowania nad swoimi emocjami, kontrolowania zachowań i zaspokajania potrzeb. Taki mały-milowy kroczek w rozumieniu siebie, a jakże ważny.
Nie żeby Maks stał się od razu, po naszemu, grzeczny. Miarą kolejnych zachowań jest poznanie siebie, przyzwolenie na bycie sobą, dodanie siebie.
Polecam znakomitą recenzję, na wypadek, gdyby zabłądził tu ktoś, kto jeszcze nie zna pozycji: tutaj

Kiedy moje małe, dzikie potworki ochłonęły przypomniałam sobie, że znam jeszcze inną książeczkę poruszającą zbliżoną problematykę podróży "po grzeczność".
Tym razem coś na gruncie polskim, a do tego wydane nieznacznie wcześniej niż obrazkowa książka Sendaka. My mamy akurat wydanie II z 1961 roku.
Pokazałam dzieciom Matuszka i poczekałam, aż poproszą o przeczytanie.



Autorka opowieści, Stefania Szuchowa, bardzo się postarała, żebyśmy nie polubili Mateusza, odmalowując obraz niegrzecznego chłopca. Przedszkolak nawet układa piosenki o tym, jak to dobrze jest być najważniejszym i niekoleżeńskim. Konstruując antybohatera bajkopisarka chciała  stworzyć w widoczny sposób literacką  kanwę, na której mogłaby osnuć swoje końcowe pouczenie. Morał, z którego jasno wynika jak należy postępować według koleżeńskiego kodeksu. Szuchowa robi to w oryginalny i ciepły sposób, ponieważ przedstawia także całą gamę uczuć, które towarzyszą niepostrzeżenie chłopcu.
Mateuszek, podobnie jak Maks, udaje się w podróż. Jego celem są dalekie kraje, nieważne gdzie, byle daleko od domu, przedszkola i dzieci.... a więc od tego wszystkiego, co przysparza mu trudności. Ostatecznie trafia na przedziwną wyspę zamieszkiwaną przez trzy niezwykłe dziewczynki, o jakże śmiesznych imionach.
Ilustracje: Janina Krzemińska 










Przemiana zachodzi w chłopcu stopniowo, podczas wesołych zabaw, w trakcie których przekonuje się o zasadności wyrażania swoich stanów emocjonalnych. Prostą i zabawną mnemotechniką uczy się nazywać, kiedy jest mu przykro, kiedy za coś przeprasza lub okazuje wdzięczność. Bo za tymi trzema imionami kryje się coś więcej niż litera savoir vivru.
Można przyjrzeć się temu, co w rzeczywistości  popycha chłopca w nieznane. Bunt, gniew, złość, nierozumienie sprawiają, że czuje przemożną potrzebę odizolowania się, porwania na samodzielną wyprawę i decydowania o sobie.

...przypomniał sobie, że w sklepie, gdzie kupował cukierki, wszyscy się na niego gniewali, wszyscy byli niedobrzy i mówili: "Nie pchaj się mały..."
Tak, naprawdę Mateuszek miał tego dość.

Możliwość sprawdzenia siebie, odnalezienia się w innej sytuacji oraz nieziemska cierpliwość i akceptacja ze strony trzech nowych przyjaciółek stwarzają przestrzeń, w której Mateusz dorasta. I wtedy może wrócić do domu.