Naszym dzieciom.


24 lut 2016

Zaczarowane kółko Misia Uszatka

W dobrym momencie nasza mała przyjaciółka podarowała nam fantastycznie wznowione wydanie ostatniej części historyjki misia z klapniętym uszkiem. Pozycja ta to efekt współpracy dwóch oficyn: Wydawnictwa W.A.B oraz Wydawnictwa "Uszatek":

                                                                                          W.A.B. 2010, wyd. III
                                                                        pierwsze wydanie miało miejsce w 1970 roku)

Ponieważ nie znaliśmy tej pozycji, ani nie posiadamy choćby stareńkiego wydania Zaczarowanego kółka..., książka nie mniej wydała nam się intrygującą. A może ktoś z Was przeczytał w dzieciństwie lub ze swoimi dziećmi wszystkie części o Uszatku? Lekturą tą oraz zabawami, do których nas zainspirowała, otwieramy kolejną edycję projektu promującego rodzinne czytanie, czyli Przygody z książką 4. Wszystkie jego założenia, recenzje książek oraz relacje z twórczych działań znajdziecie na blogu Dzikiej Jabłoni.

Print


Zapraszamy Was do śledzenia kolejnych wpisów i odkrywania razem z nami ile radości wnosi w naszą codzienność dobra książka, choćby i wiekową była.
W Chatce na sowich nóżkach bierzemy byka za rogi i rzucamy się tym razem w wir przygód w pełnym tego słowa znaczeniu. Postaramy się odkurzyć nieco i zaprezentować Wam co miesiąc te z książeczek dla dzieci, w których hasło Przygoda jest na pierwszym miejscu. Zobaczymy też, jak różne drogi prowadzą naszych bohaterów do przeżycia fascynujących zdarzeń, niezapomnianych spotkań i realizacji swoich marzeń. Razem z nietuzinkowymi postaciami wyruszymy w dalekie podróże, pełne wrażeń i emocji. Będziemy towarzyszyć im nie tylko wsłuchani w tekst, wpatrzeni w wysmakowane ilustracje, lecz przede wszystkim dzięki twórczym działaniom podejmowanym w naszym domowym zaciszu. Naszym celem nie jest katowanie się książką, ale czerpanie z niej tyle, ile jesteśmy w stanie unieść, każde po swojemu...

Razem z Misiem Uszatkiem zakręćmy więc zaczarowanym kółkiem, niech niczym wehikuł czasu lub miejsca zabierze nas w nieznane, na spotkanie Przygody!
Czesław Janczarski w historyjce przywołał popularną do lat pięćdziesiątych XX wieku zabawę podwórkową w toczenie obręczy. Miejskie urwipołcie podkradały w tym celu najczęściej fajerkę i pogrzebacz z kuchennego pieca, a wiejskie pacholęta - felgę od roweru czy wózka i kawałek szprychy. W starożytności wystarczył już sam patyk, żeby wprawione w ruch koło utrzymywać jak najdłużej w tym stanie. Rozbawiona dzieciarnia biegła po ulicach i dróżkach w ślad za obracającym się kółkiem - ten, kto zdołał potoczyć je najdalej wygrywał grę. Mimowolnie więc wszyscy uczestnicy zabawy byli świadkami jednej z zasad fizyki, która tak zgrabnie i literacko się nazywa: prawem zachowania momentu pędu:)
Nie wnikając jednak w zawiłości tej dziedziny nauki, trzeba przyznać, że analogiczna koncepcja wędrowania jest w książeczce jak najbardziej trafiona. (Kto wie, może cieplejszą porą spróbujemy swoich sił z jakimś stosownym kółeczkiem).


Miś Uszatek z okazji Nowego Roku dostaje od swoich przyjaciół zaczarowane kółko, na którym widnieje tajemnicze zaklęcie. Jeśli je wypowie i uderzy w obręcz pałeczką - koło zaprowadzi go dokądkolwiek zechce.


Data również nie jest tu bez znaczenia - pierwszy stycznia to kolejny punkt w ruchu obiegowym Ziemi wokół Słońca. Z kolei ruch obrotowy Ziemi wokół własnej osi, wyznaczający pory dnia i nocy, stanowi kanwę dla przygód Misia. Akcja książeczki rozpoczyna się rankiem, po przebudzeniu Uszatka i podobnie kończy. Przechodzenie ze snu do jawy powtarza się jeszcze parokrotnie w utworze. W ciągu dnia przyjaciele dokonują łącznie trzech prób z użyciem niezwykłej obręczy, natomiast nocą dzieją się te właściwe wyprawy Misia.
To, co wydaje się gorącym życzeniem lub nieudaną akcją powraca jakby we śnie. W tej odrealnionej rzeczywistości spełniają się marzenia Uszatka o podróży do Królestwa Śniegu, do Afryki czy nad dziewiczą Amazonkę.
Myślę, że ilustracje Zbigniewa Rychlickiego zachęcą Was do powertowania książeczki:












Kółko Uszatka ma swój niepowtarzalny tor, pokonuje bariery czasoprzestrzenne,
unosi się ponad morzami i górami, niosąc swojego małego przyjaciela naprzeciw nowym doznaniom. W każdej z przygód Uszatek musi zmierzyć się z własnym strachem. Poznając odmienną kulturę, wykazuje się misiową odwagą i zyskuje oddanych znajomych. Zdecydowanie Cywilizacji Lęku przeciwstawiona jest w książeczce Kultura Przyjaźni (cztery stroficzne piosenki Uszatka: Słonko świeci dla wszystkich, Jak dobrze mieć przyjaciół, O odwadze, O domu i wędrówce).
Nasz sympatyczny bohater przekonuje się ostatecznie, że najcenniejsze kółko, to grono szczerych przyjaciół.

Eksperymentalnie można potraktować zaczarowane kółko jako rozchodzenie się pozytywnej (życzliwej) energii na wszystko wokół. Od najgłuchszego dźwięku: pochrapywania za ścianą, tykania zegara i wybijania północy, dzwonienia kółka po kamiennym chodniku, do bardziej komunikatywnych tam-tamów; poprzez ruch powietrza: wirowanie śnieżnych płatków, szalony pościg i śmiech; aż po rozchodzące się kręgami fale na wodzie. Wędrówka w wymiarze kosmicznym jest niemal na dotknięcie ręki:

Miś Uszatek: "Chętnie poleciałbym za kółkiem w tajemniczy Kosmos. Ale zrobię to dopiero wtedy, kiedy Kosmos przestanie być wielką tajemnicą..."

Kółko Uszatka przeobraża się z prostej, dziecięcej zabawki w radar emitujący radiowe fale lub kosmiczne promieniowanie. Być może jego długi bieg to także jedna z tajemnic ponadczasowości postaci stworzonej przez Czesława Janczarskiego, wciąż inspirującej najmłodszych.




Proszę, oto efekt pozytywnego zakręcenia.
- Dyń!
I tworzymy z materiałów z odzysku:

         styropianowe tacki, piankowa rurka (ze starego pałąka), wypełniacz piankowy do paczek


Poznajemy inne światy poprzez pryzmat kultury materialnej i sztuki, jako przejawów życia codziennego Eskimosów, rdzennych plemion Afrykańskich czy Indian Ameryki Południowej.

Pierwszą propozycją jest igloo - myśmy zrobili je kilka tygodni wcześniej, ale świetnie wpisuje się ono w naszą zabawę polekturową.
Skleiliśmy ze sobą piankowe chrupki, które były naszym podstawowym budulcem, warstwa po warstwie.



Uszatek w powiastce wystraszył się rytualnej maski murzyńskiej. Opowiadamy więc sobie o funkcji podobnych afrykańskich wytworów. Tłumaczymy, że takie jaskrawe i groźne malowidło mogło pomóc na przykład odstraszyć dzikie zwierzę lub innego wroga. W połączeniu z tańcem, śpiewem i jakimś świętowaniem, plemiona murzyńskie używały masek do przegonienia złych wydarzeń, chorób, burz, głodu - Kacper zauważył nawet, że tak na prawdę sama maska nie mogła tego wszystkiego zrobić, a my mamy teraz inne sposoby radzenia sobie z podobnymi problemami.
Wykonaliśmy własne maski - na tackach wycięłam otwory na oczy i usta, dzieci wykorzystały grudkę czegoś, co mogło być nawet plasteliną;) Rozcierały ją palcami po powierzchni maski, wydobywając na światło dzienne ostatnie jej kolory. Zdobienie - cekinami.
Z powodzeniem można się dzięki niej zamaskować w szaroburym otoczeniu, które u nas za oknem.
Chociaż ryczenie i pohukiwanie w domu nie wiedzieć czemu jest dużo przyjemniejsze...






Trzecim przystankiem Uszatka była rzeka Amazonka, skrywająca w swych wodach straszliwego węża. Anakondę dzieci zrobiły z długiej rurki oklejając ją papierowymi ścinkami. Z Lidusią dorobiłyśmy mu skarpetkową głowę.






A tu już "kółko graniaste" w wykonaniu naszej paczki:)



Zachęcamy - zakręćcie razem z nami kołem - i udajcie się na poszukiwanie Przygody do innych uczestników projektu "Przygody z książką"

17 lut 2016

Ziarenka maku

Mikroskopijne ziarenko maku - gdybyśmy je oddzielili od reszty nasion i położyli na otwartej dłoni - byłoby prawie niezauważalne z pewnej wysokości. Niektórym byłyby potrzebne okulary na nos, innym lupa, a jeszcze inni nie zadawaliby sobie trudu, żeby się wnikliwie ziarenku przypatrzyć. 
Do tego potrzeba czasu. Podobnie jak czasu i uwagi wymaga obserwowanie krótkich, ulotnych chwil z naszej codzienności. Poetom udaje się to znacznie częściej, niż zwykłym śmiertelnikom, dlatego poszukajmy ich wokół sobie - niech nam przetłumaczą ów dziwny język, którym przemawia do nas otoczenie.
Jednym z takich "tłumaczy", którego od najwcześniejszych lat poznają już kolejne pokolenia, był Józef Ratajczak. Jego Ziarenka maku pamiętam ze szkolnych czasów, z prawdziwą więc przyjemnością sięgam po ten zbiorek wierszy razem z dziećmi. I przyznaję, że należy do moich ulubionych.
Malcy najpierw rozszyfrowują ilustracje - to zrozumiałe, przecież obrazki pomagają "usłyszeć". Nazywają je i opisują bardzo prosto. Potem rozbrajamy słowa. Ale nie do razu przechodzimy do sedna. Raczej zostawiamy sobie jeszcze dużo do odkrycia. Nie spytamy przecież kilkulatka: "Co poeta miał na myśli?" Nawet starszak wie, że to banalne. W przypadku tak subtelnej poezji, jak u Ratajczaka, nie nastawionej na to, by śmieszyć, potrzeba trochę ukołysać się jej rytmem, a czasem brutalnie przerwać lektorowi, by o coś zapytać.
Albo znów, kiedy czytającej wydaje się, że z kolejnym wersem odsłania dziecięciu prawdę niezwykłą, ono wyprzedza Panią Matkę esencjonalnym podsumowaniem. Mowy nie ma o żadnej górnolotności w Ziarenkach maku:

Tylko uważać
trzeba na swe kroki,
by nie spaść z ziarna
w makowe obłoki.
(Na ziarnie maku)
                                                          Nasza Księgarnia 1966, wyd. I

Później nasze głowy, same o tym nie wiedząc, układają równania, budują obrazy z metafor, a przede wszystkim dotykają ich w żywej postaci.
Wiersze Ratajczaka właściwe takie są - powstałe na gruncie dociekań i obserwacji chwil (płynące obłoki, rozwijanie się burzy, opad deszczu, wiejący wiatr, rzucanie cienia). Zjawiska te poeta przekłada na język dziecięcy w sposób niemal namacalny. Eksperymentujmy z każdym z nich!

Ziarenka maku można nie tylko spróbować uchwycić w najdrobniejszej postaci nasion, z apetytem zjeść, ale warto je sobie także 'wygestykulować'. Wiersze operują mnóstwem czynności, których wykonanie przybliża nas do warstwy semantycznej tekstów:

"nadstawiać głowę"
"wyciągać szyję"
"wyjść - przystanąć - unieść ręce do góry"
"nabrać w dłonie"
"ciekawie słuchać"
"wywołać"
"złowić na wędkę"
"zacisnąć w piąstkę"
"otworzyć okno/drzwi szeroko"
"dmuchać w ogień"
"potrącić kroplę"

Dosyć już wyliczania. Spróbujcie sobie wyobrazić ten szamański taniec zaklinacza deszczu, pór dnia czy zaklinacza snu. Naprawdę trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby iść z nim w tan.
Wydaje się, że jeśli ktoś nosi w sobie wewnętrznego karła, to niestety, ale jego zabiegi będą nieskuteczne:

...
Szydzi, krzyczy, obraża - 
nikt tego nie zauważa.

Płacze - a wkoło tak miło,
jakby tego płaczu wcale nie było.
(Krasnoludkowe kłopoty)

Maluczcy jesteśmy i czasem zbyt racjonalni w podejmowanych w dobrej wierze działaniach (Mama w zimie). Pewnym pomocnym rozwiązaniem w rozumieniu świata wokół może być sugerowana w tych zielonych wierszykach Bliskość. Jedność z naturą. Poszukiwanie towarzysza, sięganie po zabawkę. Totalny dar:

 - Wejdź, proszę! - zawołałem. - 
Oddaję ci dom mój cały.
(Wiatr)

A on swój łeb
wznosiłby bez przerwy ku mnie,
by każdy gest
i każde słowo zrozumieć.
(Mój pies)

Lecz zawsze usnę najprędzej,
gdy rękę mamy mam w ręce.
(Przed snem)

Ilustratorka Bożena Truchanowska  wyraziła tę korelację znakomicie. Obecna w obrazach konwencja snu i "zwolnionego tempa" pozwala na swobodne przyjrzenie się nieuchwytnym zjawiskom natury, jeszcze silniej podkreśla ich złożoność. Kolorystyka tej książeczki zachwyca na starzejącym się papierze. Odnosi się wrażenie jakiejś zabawy atramentem, pisania drobnym maczkiem, albo chlustania ciepłymi barwami, na przemian z zimnymi. Styl Truchanowskiej, tak charakterystyczny, zaprasza czytelnika do bycia wnikliwym i wrażliwym obserwatorem. 

















Bliskość i dbałość. Uwaga. Służą poznaniu i odpoczynkowi. Dziecko może spać bezpiecznie, kiedy wszystko na wyciągnięcie ręki jest oswojone. Wreszcie, zostały spełnione warunki do kolejnych odkryć. A to, że kot ze starości już nie łapie myszy; że lalkom wypadają trociny, a "wrona odchodzi bez pożegnania", i że "we śnie nie ma nic prawdziwego..."
W tradycji ludowej mak znany był ze swoich właściwości usypiających, symbolizował też przejście między życiem a śmiercią - u Ratajczaka 'ziarenka maku' oznaczają pokonywanie granicy pomiędzy fikcją a światem realnym.

Daliśmy się ponieść lirycznemu nastrojowi wierszy Ratajczaka. 
Potrzebujemy również konkretnego działania. Fajnie, że mama chyba to rozumie, bo dała nam mak do zabawy. No nie, żeby była tak do końca zadowolona, kiedy on się nam w rączkach drobi i drobi. Rozsypuje. Ale nie ma rady. Taki mak ma wiele zastosowań - ostatecznie zawsze można go jakoś posprzątać;)

Jest malutki. To fakt. Lekko grzechocze. Gubi się. Czarny? Szafirowy czy niebieski?Jest smaczny!



Tworzymy makowe rysunki. Trochę wyklejamy ziarenkami, a trochę kropkujemy pisakiem. Dom, deszcz, słońce - uwijamy się, bo już stygną kruche babeczki, które będziemy nadziewać masą makową. Mmmm. Tylko te bakalie... (Kto zna książkę o rodzynkach?).  
Z papieru samoprzylepnego robimy żagielki - i makowe okręciki gotowe.



Innego dnia robimy z małą L. makowe berła-grzechotki, wykorzystując puste opakowania spożywcze. Lidka nasypuje łyżeczką mak do tekturowej rurki i plastikowego jajeczka, zaklejamy i szczelnie owijamy papierem samoprzylepnym.


Brat pochwycił pomysł na zabawę w Makowe Państwo. Trwa burza mózgów. Co będzie potrzebne?
Tron, korona, kręcone schody(?!), piłka, dywan, peleryna?  - "Ja nie chcę, łaskocze mnie!" - krzyczy przyszły Król. - "Muszę mieć pierścień z pieczęcią, pójdę poszukam!"
Ok. Lista życzeń pęka w szwach, jak na młode królewięta przystało. W międzyczasie syn zmontował kołyskę z tekturowej skrzynki dla najmłodszej pociechy w Państwie, która natychmiast zaanektowała jeden z przydźwiganych tronów. -"Zrobimy ślub!" - orzekł władca - a wiesz Mamo, kim Ty będziesz? Ktoś musi gotować na zamku i sprzątać." (Hmm, chyba już gdzieś to słyszałam...)
Ledwie dałam radę wyciąć korony, które rodzeństwo ozdobiło w myśl zasady: im oszczędniej, tym lepiej. Na czasie nie zyskałam, jednak szalenie miło patrzeć jak zabawa nabiera swojego tempa, role zmieniają się, a rozemocjonowane towarzystwo pęka za śmiechu.




Stale będę podziwiać tę ich niezwykłą zdolność stygnięcia po zabawie, przechodzenia od czasu rzeczywistego do czasu figlów czy momentu, w którym wyobraźnia przestawia się na inne tory.