Naszym dzieciom.


29 mar 2015

Wiosenne obrazki

Nakładem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej ukazały się w 1959 roku Wiosenne obrazki Stanisława Młodożeńca. Zdaje się, że jedyny utwór dla dzieci tego autora. Do nas trafiły z punktu makulatury.

                                                                    Warszawa 1959, wyd. I.

Wierszyki to coś w rodzaju scenek rodzajowych, ale nie zupełnie w sielskim wydaniu. Wyłania się z nich obraz wiejskiego przedwiośnia pełnego roztopów i błotnistych dróg. Takiego brzydkiego, ponurego przedwiośnia, które oswoić mogą tylko dzieci, niezależnie od tego w jakiej epoce przyjdzie im dorastać.
Wystarczy  popatrzeć na ową "ciżbę pstrą" a już robi się raźniej.
Cudne retro ilustracje  Hanny Balickiej i Jana Fribesa:


A jeszcze jak ta czereda ma w głowie mnóstwo pomysłów na zabawę, to już nic nie potrzeba. Książeczka to także zapis dawnych zwyczajów związanych z tą specyficzną porą roku, jak topienie Marzanny czy orka i siew.. To małe świadectwo dzieciństwa, w którym zabawy odbywały się grupowo, a nie w samotności jak to niestety dziś ma miejsce. Wspólne bieganie, pokonywanie trudnych przejść, penetrowanie niedostępnych miejsc, tworzenie podwórkowej kapeli, nadawanie sobie pełnych braterstwa przezwisk, niesforne figle, majsterkowanie przy robieniu zabawek - to tylko echo dawnych sposobów spędzania wolnego czasu.








Z treści naszpikowanej archaizmami korzystaliśmy z dziećmi tylko wybiórczo, książeczka bardziej posłużyła nam właśnie do przeganiania "złej zimy". Nie wiem czy warstwa leksykalna jest tu przeszkodą w odbiorze, chyba nie. Po prostu dla naszych milusińskich nie ten poziom wtajemniczenia. Zrozumienie osiągnęliśmy, myślę, że dzięki pogawędkom o błotku i nawiązaniu do starodawnego obrzędu przechodzenia zimy w wiosnę. Chociaż śniegu w tym roku było jak na lekarstwo, to dał nam się jednak we znaki sezon chorobowy. I jako takiego mamy go już serdecznie dość! Więc żegnamy go bez żalu z naszą panną Marzanną:)




Czy ktoś robił w czasach szkolnym takie kukły ze słomy? Bo my owszem i paliło się toto, i ogniska rozpalało z kiełbaskami i przebierało się na dzień wagarowicza... a wszystko w formie zabawowej.
Młodożeniec utrwala zwyczaj wleczenia Zimowego Bałwana (Stracha, Lali, Złej Marzanny) za sobą na postronkach nad rzekę oraz topienie jej wśród śpiewu i wyzwisk. Kukła symbolizująca srogą zimę, nieszczęścia i choroby miała odejść w niepamięć i ustąpić miejsca okresowi, w którym budzi się nowe życie.


Kukiełkę zrobiliśmy z resztek tkanin. Kacper narysował kształt korpusu na papierze, i z moją pomocą przeniósł wzór na materiał. Po zszyciu przeze mnie wypełnił środek ścinkami. Dorobiliśmy włosy z włóczki, na głowie zawiązaliśmy chustkę. Marzanna dostała kwiecistą, czerwoną sukienkę oraz złowieszczy wyraz twarzy.


Obmyśliliśmy następnie wiele sposobów na jej unicestwienie. Naturalnie żadnego drastycznego kroku nie przedsięwzięliśmy z powodu przeziębienia i przesiadywania w domu, ale za to zrekompensowaliśmy sobie nieobecność synka w przedszkolu. Wreszcie wystawiliśmy pannę Marzanę za drzwi tarasowe, gdzie ginie w strugach deszczu...

11 mar 2015

Planeta Putipu

Planetę Putipu znaleźliśmy w domu u Babci, choć ja w ogóle sobie jej nie przypominam - musiała już tam trafić nieco później. Przykuła naszą uwagę nietypową formą wydawniczą, jak na wczesne lata 90-te (Agencja IDEA). Pierwodruk miał miejsce w 1987 roku we Włoszech według projektu Carlo A. Micheliniego. Tekst napisał Tiziano Sclavi, a autorem ilustracji jest Giuseppe Laganà. Należy do spopularyzowanej serii dla najmłodszych: Gioca e scopri.  Polski przekład Ewa Karpińska. 


To zasadnicze informacje, choć jeszcze nic nam nie mówią o samej książeczce. Kartonowe, tęczowe wydanie sprzyja wertowaniu jej przez maluchy, a  proste, przyjazne rymy zachęcają czytelnika do odbycia w wyobraźni podróży na nieznaną planetę i odwiedzenia jej mieszkańców. 




Podchwyciliśmy więc ten wątek i postanowiliśmy stworzyć własną wersję obcej planety. Ciekawiło mnie, w jaki sposób synek podejdzie do tego tematu, bowiem ziemia ma dla niego póki co kształt kwadratu, i dopiero odkrywa fantastyczną kosmiczną przestrzeń. A widywane czasem obrazki planet układu słonecznego są jak dotąd wielką zagadką. Lektura przyczyniła się też do zgłębienia pojęć krateru i gejzeru. 
Zgromadziliśmy przydatne materiały do budowy makiety. Pomogłam je podkleić na tekturce i uformować wzniosłości terenu  - w roli kraterów puste opakowania po jogurtach. Kacperek udekorował planetę kuleczkami z bibuły i drzewami zrobionymi z pianki-wypełniacza do paczek. Nasze ufoludki z antenkami na głowach powstały z opakowań po Kinder niespodziankach - pojawiła się nawet dziewczyna ufoludek;)





Wyszła nam przesympatyczna kraina, w której ulubioną czynnością mieszkańców było przesiadywanie na gejzerach i skakanie z nich do basenu.

Poeksperymentowaliśmy również z gorącą i zimną wodą, obserwując 'wybuchający' wulkan. Do dużego słoja nalaliśmy zimnej wody, a do butelki dodaliśmy farbkę i gorącą wodę, po czym delikatnie zanurzyliśmy ją w słoiku. Gorąca woda unosiła się nad powierzchnię tej zimnej dając w rezultacie barwne widowisko. 
Opis doświadczenia znaleźliśmy w książce Angeli Wilkes Moja pierwsza książka. Odkrycia (Oficyna Wydawnicza "BGW" 1991).



 

9 mar 2015

Otwórz okienko

To trzecia z opowiastek Heleny Bechlerowej z serii Książeczki z Misiowej Półeczki, którą poznaliśmy wspólnie.

                                                                               

Koncepcja jej czytania zasadza się, podobnie jak w poprzednich bajeczkach, na wędrowaniu po stronach książki. Krok po kroku towarzyszymy głównemu bohaterowi - krasnalkowi Michałkowi - w poszukiwaniu towarzyszy chętnych do odbycia podróży statkiem. A robimy to pukając w różne okienka i zaglądając do wnętrza napotkanych domków.
Instrukcja na początku książeczki mówi nam, w jaki sposób mamy naciąć linie w poszczególnych oknach, aby móc je otworzyć i podejrzeć, co znajduje się na drugiej stronie i kto zamieszkuje w danym domku.
W miarę czytania, odwracając kartkę - przymykamy ostrożnie okno z powrotem. Wesołej zabawy! - tak pokierowani możemy przystąpić do lektury, która w założeniu ma bawić czytelnika.





Korzystaliśmy z wydania z 1989 roku (wyd. V - pierwsze nastąpiło w roku 1969) pożyczonego z biblioteki. Od razu rzucił nam się w oczy stopień zaczytania tego egzemplarza. Okienka były już nie tylko nacięte, ale chyba stokrotnie otwierane, o czym świadczą widoczne załamania i nadszarpnięcia. Nic dziwnego, że musiała podobać się dzieciom, skoro autorka tak dobrze poprowadzonym opowiadaniem rozbudza dziecięcą ciekawość. No bo kto zresztą nie chciałby razem z Michałkiem popłynąć w morze, wdrapywać się na drzewa i uciekać przed dzikim zwierzem? Propozycja kusząca nawet dla najbardziej zasiedziałych domatorów. Jeśli chcecie dowiedzieć się kto odważył się na taką wyprawę - odkurzcie półki:)
A może przekonają Was niemające sobie równych ilustracje Hanny Czajkowskiej. Znajdzie się tu coś także dla miłośników pięknych wnętrz i interesującego wzornictwa;) Nas zaintrygowało jedno puste mieszkanko oraz pewna tajemnicza furtka na końcu książki.








Zabawa była przednia - tylko przydałaby jakaś opcja kartonowa tej bajeczki, która byłaby trochę trwalsza.

A tak na marginesie, lubicie zaglądać do cudzych okien? Ale nie tak, żeby zaraz pozbawiać kogoś tej odrobiny prywatności, ale tak pooddychać ciepłą atmosferą?
Przyznam, że lubię okna z których bije przyćmiony blask lampki, okna skupione na wieczornej ciszy, gdzie już wszyscy domownicy gromadzą się bez pośpiechu. Nie znoszę natomiast okien mrugających telewizyjnym światłem.

Poniżej prezentujemy migawkę z naszego okienka na świat, takiego do celów domkowo-teatralnych. Powstało na szybko ze starego stolika do karmienia oraz kawałków tkaniny. Dzieci miały zajęcie przy kręceniu imbusem. Adaptowały szkielet stolika na domek, a blat zastąpiły otwieranymi drzwiami - przy okazji miały fajne ćwiczenia orientacji przestrzennej.