Naszym dzieciom.


24 lis 2016

Borodziej

Naszą Chatkę od pewnego czasu upodobały sobie rozmaite istoty, zlatując do nas ze wszystkich stron i szukając jakiegoś ciepłego kącika do przezimowania. Przysiadają co chwila na zewnętrznym parapecie, a kiedy zobaczą uchylone okno, korzystają z okazji, by wsunąć się niepostrzeżenie. Najpierw chowają się za kuchenny kredens i przyglądają nam się ukradkiem. Szybko orientują się już po paru szybkich salwach śmiechu i kilku rechotach, że dzieciarnia kocha zabawę - decydują się wtedy dołączyć do rozbrykanego towarzystwa. Przysiadają na nosach, ciągną za guziki, rozplątują starannie rano zaplecione warkoczyki. Dźwigają z wysiłkiem największy z kapci, tylko po to, żeby go gdzieś zapodziać, i śmiać się do rozpuku, gdy właściciel będzie go szukał bez skutku. Robią wyścigi nad kubkiem z kawą, przycupują przy chlebaku w poszukiwaniu okruchów drożdżówki, albo nurkują w stosie poduch. Ich obecność usposabia nas bardzo żywiołowo, jak na tę porę roku. Nie gniewamy się wcale na ich figle, choć czasem usiłujemy robić bardzo rzeczowe miny, ale w skrytości ducha przyznajemy, że stworzenia te wnoszą dobrą energię o Chatki. Nie wiemy tak na prawdę, jak długo u nas zagoszczą, mimo to chętnie przygarniamy je wszystkie - z różnych stron kraju i z różnych bajek:)
Mama lubi podglądać jak o zmroku duszki, skrzydlate istotki, śmieszne skrzaty i inne ludki sadowią się wysoko na półkach regału z książkami i, mrużąc sennie błyszczące oczka, czekają na opowieść któregoś z domowników. 
My z kolei wierzymy, że każda istota nosi w sobie swoją historię.


Historię Borodzieja, leśnego dobrego ducha, opiekującego się zwierzętami, trafiającego przypadkiem do przedszkola pełnego ciekawskich dzieci wymyśliła przed paru laty Hanna Zdzitowiecka. Postać tę autorka zaczerpnęła z podań ludowych, które Borodzieja lub inaczej Dziada Borowego, ukazywały jako słowiańskie bóstwo, pana lasu. U Zdzitowieckiej Borowy Dziadek to upersonifikowany kawałek drewienka z brodą z zielonego mchu, niezwykle przyjazny dzieciom i przekazujący im swą odwieczną miłość do natury oraz wiedzę o zmianach zachodzących w przyrodzie.

                                                                 ilustracje: Halina Gutsche
                                                      Biuro Wydawnicze "Ruch" 1969, wyd. I














W pamięci po tej lekturze sprzed paru ładnych miesięcy pozostały nam najbardziej obrazy z wyrazistym znakiem graficznym.
Stąd też nasi niecodzienni goście:) Dzieci projektowały, mama sklejała na gorąco.










19 lis 2016

Szum drzew

W wersji klasycznej trudno o piękniejszą książkę poetycką niż Szum drzew Leopolda Staffa z ilustracjami Józefa Wilkonia.

Nasza Księgarnia 1961, wyd.I














Książa pełna urokliwego liryzmu, wspomaganego nastrojowymi obrazami rozchodzi się po ciele jakimiś dobrze znanymi, ciepłymi prądami.
Ponadto generuje całą symbolikę lasu z jego upersonifikowaną, tajemniczą rolą rodem z baśni.
Dobra na ponury listopad, wietrzne dni i długie wieczory, kiedy za oknem majaczą sylwetki nagich drzew. Dobra też i na pozostałe dni w roku, kiedy głos drzew słychać wyraźniej i szumniej.
Książka, która cała w swej językowej istocie, dźwięczy, opowiada o śpiewie deszczu czy wieczornych żab, wybrzmiewa wichurą i zawieją, wreszcie odpowiada ciszą  i spokojem - jest jednocześnie zwartą, muzyczną kompozycją. Obca dzieciom?
Nie sądzę. W bardzo dobitny sposób odwołuje się do świata dziecięcej wyobraźni, rozbudzonej przez takich literackich przedstawicieli jak bajka, kołysanka, pieśń. Przestrzeń tego świata łączy się z krajobrazem naturalnym, jako tym najbardziej pierwotnym.  Przeplata się obserwacja zmienności pór roku z dziecięcą zabawą, skakaniem po deszczu, ze snem i zapamiętywaniem widoków pod senną powieką...

Prawdziwy poetycki album o baśniowych drzewach.

Słońce świeci, deszczyk pada,
Czarownica dziwy składa.
(Deszcz majowy)

Przypominają mi nieustanne, wczesne wędrówki po lesie, gonitwy po pagórkach i chodzenie boso po kałużach na trawniku, wierszyki-składanki mojej mamy o Czarownicy produkującej chyba hektolitry masła;)


Jeśli ktoś mniema, że czytanie Saffa dzieciom w naszej Chatce idzie jak po maśle, to jednak się myli. Przynajmniej nie odbywa się to tak grzecznie, układnie na kanapie, jakby się tego można spodziewać - i dobrze. Dzieci jak tajfuny - szumią swoje własne piosenki, własną gwarą i szalonym tempem. Słuchają przy okazji, zupełnie niechcący. Czasem chwyci cytat, własnie taki wierszyk-składanka. Czasem przykuje uwagę obraz. Najfajniejsze są rozmowy, nasze osobiste szumy. O drzewach, o jesieni, o przemijaniu...


Jeszcze latem udało nam się odwiedzić pewne klimatyczne miejsce: Bajkową Chatę. Była bardzo nietypowa ze względu na przedstawienie lalkowych postaci. Żeby zobaczyć scenerię do wielu znanych baśni trzeba było przejść się zacienionym korytarzem z bogatą iluminacją światełek na gałęziach, splatających się nam nad głowami. To było ekscytujące i tajemnicze zarazem doświadczenie:) Trochę mroczne momentami wnętrza rozjaśniały rozpoznawalne sceny - wtedy od razu jaśnieje też w głowie, a wyobraźnia nie wiedzie już na manowce.

Staff bawi się baśniową konwencją w wierszu Bajka, w sposób dramaturgiczny budując napięcie:

W mrok drzew,
W odwieczny stary bór wbiega
Bajka...

(...)

Już się boi 
gadek własnych...

(...)

Sama sobą się zalękła,
czarem swoich snów...
I w głos płacze, we łzach cała,
Że się w borze zabłąkała...

Ubawił się serdecznie stary, dobry bór...



Wiedzeni podobną potrzebą zmaterializowania magicznej, niecodziennej przestrzeni - w której wszystko rozegrać się może - stworzyliśmy z dziećmi "leśny domek". Wystarczyło to jedno hasło, żeby dzieci wiedziały czego chcą użyć do budowy schronu: koc, wzorzyste tkaniny i chusty, kwiatek w doniczce jako drzewo, poskręcane gałązki wierzby, światełka, drewienka, patyki i szyszkowe ptaki.
Wykorzystały między innymi swoje leśne pudełka-domki, które robiły na początku jesieni. Zaczęło się od próby stworzenia opowieści, która zamknięta w tekturowym pudełku, wychodzi z niego po otworzeniu pokrywki. Rodzaj artystycznej książki. Malowane wnętrze pudełka przerodziło się następnie w domek dla wszystkich przygodnych jesiennych skarbów - zabieraliśmy je ze sobą w plener, na kasztany. Służyły jako gabloty i schowki. Aż przyszedł moment, kiedy postanowiliśmy ten las odtworzyć w trochę większej skali, przy szumie drzew, grze cieni i przyjaznym oświetleniu:)






Nasza dziupla urządzana była z wielką pieczołowitością, każdy znosił do niej ulubione poduchy i przytulanki. Każdy coś ustawiał, poprawiał, przypinał klamerkami do bielizny i montował. Dołączyły kolejne regały z "leśnych pudełek", paliliśmy ognisko;)





Najbardziej ucieszyło mnie jak dzieci odkryły, że możemy w "leśnym domku" wspólnie czytać i przeglądać książki. Oswoiliśmy długie wieczory gasząc górne światło i zapalając świetlne łańcuchy, a  naszą ulubioną formą aktywności po omacku były zabawy latarką w wyszukiwanie szczegółów na "nocnych rozkładówkach". (E. Dziubak, P. Liput). Nastrój tworzyły powyciągane z domowych zakamarków lampiony a nawet światełka odblaskowe i małe lusterka.





Bardzo przyjemnie tam wejść i poleżeć wpatrując się w te wszystkie błyski. Można próbować łapać poetę Staffa za słówka: trudne, ludowe i literackie epitety i czytać, ale można też i posłuchać dźwięków.
Dzieci wybrały tę drugą opcję.

A las słucha 
                rozhoworów...
                                  Słuchają paprocie,
Modra mucha
                i jaszczurki 
                                  w cętek złocie...
Ludek muchomorów
                              krasnych
                                           wzniósł kapturki...
Wszystko słucha...

Do uważnego słuchania przydały nam się kije deszczowe - instrumenty, które zrobiliśmy wspólnie z rolek tektury. Moc doświadczania: wkręcanie z tatem wkrętów w grubą tubę (polecam jednak gwoździe tapicerskie), wsypywanie różnego rodzaju ziarna przez lejek aż po wielokrotne rozsypywanie po podłodze;) Jestem przekonana, że Kopciuszek nie bawił się lepiej. Na koniec ozdabianie i ukrywanie "łepków" pod tkaniną.




Dzięki użyciu dwóch różnych tub - szerokiej i wąskiej -  uzyskaliśmy ciekawy efekt dźwiękowy. Odgłosy dobiegające z ich wnętrza tym razem przełożyliśmy na język poezji. Ja czytałam wybrane opisy deszczu, opadu śniegu, burzy lub wiatru a dzieci miały za zadanie potrząsać kijami wtedy, kiedy usłyszą określoną nazwę dźwięku. Szło jak maśle.

Jeszcze, jeszcze... Jak szeleszcze,
Szepce, szemrze, szumi, śpiewa...
Trawy cieszą się i drzewa.
(Deszcz majowy)

Na koniec uważni słuchacze wychwycili gdzieś bębnienie czy dudnienie, i już było po ciszy, i po Staffie:) Polecam - ponieważ tyle synonimów do opisywania odgłosów natury nie znajdziecie nigdzie.