Naszą Chatkę od pewnego czasu upodobały sobie rozmaite istoty, zlatując do nas ze wszystkich stron i szukając jakiegoś ciepłego kącika do przezimowania. Przysiadają co chwila na zewnętrznym parapecie, a kiedy zobaczą uchylone okno, korzystają z okazji, by wsunąć się niepostrzeżenie. Najpierw chowają się za kuchenny kredens i przyglądają nam się ukradkiem. Szybko orientują się już po paru szybkich salwach śmiechu i kilku rechotach, że dzieciarnia kocha zabawę - decydują się wtedy dołączyć do rozbrykanego towarzystwa. Przysiadają na nosach, ciągną za guziki, rozplątują starannie rano zaplecione warkoczyki. Dźwigają z wysiłkiem największy z kapci, tylko po to, żeby go gdzieś zapodziać, i śmiać się do rozpuku, gdy właściciel będzie go szukał bez skutku. Robią wyścigi nad kubkiem z kawą, przycupują przy chlebaku w poszukiwaniu okruchów drożdżówki, albo nurkują w stosie poduch. Ich obecność usposabia nas bardzo żywiołowo, jak na tę porę roku. Nie gniewamy się wcale na ich figle, choć czasem usiłujemy robić bardzo rzeczowe miny, ale w skrytości ducha przyznajemy, że stworzenia te wnoszą dobrą energię o Chatki. Nie wiemy tak na prawdę, jak długo u nas zagoszczą, mimo to chętnie przygarniamy je wszystkie - z różnych stron kraju i z różnych bajek:)
Mama lubi podglądać jak o zmroku duszki, skrzydlate istotki, śmieszne skrzaty i inne ludki sadowią się wysoko na półkach regału z książkami i, mrużąc sennie błyszczące oczka, czekają na opowieść któregoś z domowników.
Mama lubi podglądać jak o zmroku duszki, skrzydlate istotki, śmieszne skrzaty i inne ludki sadowią się wysoko na półkach regału z książkami i, mrużąc sennie błyszczące oczka, czekają na opowieść któregoś z domowników.
My z kolei wierzymy, że każda istota nosi w sobie swoją historię.
Historię Borodzieja, leśnego dobrego ducha, opiekującego się zwierzętami, trafiającego przypadkiem do przedszkola pełnego ciekawskich dzieci wymyśliła przed paru laty Hanna Zdzitowiecka. Postać tę autorka zaczerpnęła z podań ludowych, które Borodzieja lub inaczej Dziada Borowego, ukazywały jako słowiańskie bóstwo, pana lasu. U Zdzitowieckiej Borowy Dziadek to upersonifikowany kawałek drewienka z brodą z zielonego mchu, niezwykle przyjazny dzieciom i przekazujący im swą odwieczną miłość do natury oraz wiedzę o zmianach zachodzących w przyrodzie.
W pamięci po tej lekturze sprzed paru ładnych miesięcy pozostały nam najbardziej obrazy z wyrazistym znakiem graficznym.
Stąd też nasi niecodzienni goście:) Dzieci projektowały, mama sklejała na gorąco.
Stąd też nasi niecodzienni goście:) Dzieci projektowały, mama sklejała na gorąco.
Pięknie piszesz o książkach. Miło się czyta te ciepłe słowa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Dziękuję serdecznie:) Mnie się od zawsze podobają kolorowe rysunki Twoich chłopców powstające po przeczytaniu książki. I wszystkie Wasze radosne aktywności:)
UsuńPiękna 'przygoda' i wspaniali goście!
OdpowiedzUsuńIlustratorka zdaje się miała kilkadziesiąt lat temu sporo roboty, bo tę kreskę na 100% kojarzę, ale Borodzieja niestety nie. Może jeszcze kiedyś uda się go spotkać...