Naszym dzieciom.


30 mar 2014

Jagódki od krasnoludków

Tym razem zaczęło się od pomysłu na obiad. Synek przepada, jak my wszyscy, za tradycyjnymi kluskami na parze z sokiem z jagód. Wyciągnęłam więc ze spiżarki odpowiednio zaetykietkowany słoiczek i się rozkręciło na dobre. Bo kto nam te jagódki przyniósł? Ano, nie kto inny jak krasnoludki. Nie wierzycie? To przeczytajcie sami;)
Żeby to potwierdzić wystarczyło jeszcze sięgnąć do mojej ulubionej lektury dzieciństwa Na jagody Marii Konopnickiej. Tekst jeszcze za długi i trudny. Jednak czytanie wybranych wierszowanych fragmentów pod daną ilustrację oraz dopowiedzenie reszty historii, o tym jak to chłopiec Janek wybrał się do lasu po jagody dla swojej mamy - spotkało się z zainteresowaniem w oczach synka.

Niezapomniane ilustracje: Zofia Fijałkowska.  Wydała: Nasza Księgarnia 1964, wyd.VIII.






 
I nasz jagódkowa uczta:)

  

Mniam. Po prostu palce lizać. Przy okazji nieźle ufarbowaliśmy sobie języki:)

Dla porównania, jak jeszcze inaczej można przedstawić dziecięcą klasykę, proponuję przyjrzeć się jednemu ze współczesnych wydań tej książeczki, do którego ilustracje powstały w wyniku współpracy fotografki Anny Olszańskiej i grafika Witolda Vargasa. Książkę wydało Wydawnictwo SBM w 2009 roku. Od kiedy dostaliśmy tę bajeczkę w prezencie, jesteśmy zaskoczeni kolorowymi grafikami, w których przeplata się to, co realne i to, co nierealne. Niesamowita konwencja, która pozwala zanurzyć się w ów mini świat. I chyba znacząco ilustracje przybliżają  tajemniczy, pełen dziwów, bór Konopnickiej.
I tylko wyobraźnia podpowie nam jak można mile spędzić czas przy lekturze sprzed ponad 100 lat.








22 mar 2014

Wiosna, wiosna...

Pierwszy dzień wiosny przywitaliśmy radośnie. Od rana w ruch poszły farby. A to za sprawą zielonych wierszyków Ewy Szelburg-Zarembiny, zebranych w cieniutkiej książeczce, pt. Na zielonej trawie.  
Otwiera ona cykl wierszy o porach roku, zgrupowanych w trzech pozostałych częściach. 

                                                       Wydawnictwo Lubelskie 1985, wyd. I

Podobno poezja dziecięca w czystej postaci jest dziś trudna w odbiorze. Nie wiemy, ale próbujemy czytać i osłuchujemy się. Te rymy trzeba po prostu czytać na głos! Wtedy stają się realnym bytem. Pięknym, dźwięcznym i wesołym. Dopełniają je barwne ilustracje Zbigniewa Rychlickiego.
 Kilka wybranych, które nas szczególnie zainspirowały:



 



Po prostu chce się wziąć do ręki farby i malować, rozcieńczać je wodą, rozmazywać po kartce i przekonywać się jakie odcienie może mieć wiosna. Kacper robił to z pełnym wyczuciem.



Na tej pracy znalazły się i chmury i trawa, słońce i kwiaty. Jestem przekonana, że jest tak, jak mówi K. :)


A po południu zostałam obdarowana najpiękniejszym wiosennym kwiatkiem, przyniesionym przez synka ze spaceru.


Przed nami dobry czas, mam nadzieję, więc, gdy:

Srebrny deszczyk
rosi, rosi
ciepluchno,
pozwól boso
biegać Zosi,
matuchno!

9 mar 2014

Dwa koguty

Dwa koguty to tytuł zbiorku ukraińskich piosenek i bajeczek ludowych ( i taki też jest podtytuł książeczki), które zostały smakowicie zilustrowane przez Wołodymyra Gołozubowa. W 1971 r. autorowi ilustracji do opowiadania Dwa koguty przyznano nagrodę "ZŁOTE JABŁKO" na Międzynarodowym Biennale Ilustracji  w Bratysławie.


Wydawnictwo Literatury Dziecięcej "WESEŁKA", Kijów 1984.
Przełożył Mikołaj Durkiewicz






Bardzo spodobała nam się powyższa książeczka, wydana w twardej oprawie, z dynamicznymi obrazkami, z których każdy przedstawia swoją własną opowieść. 
Wspaniale bawiliśmy się czytając bajeczkę pt. Lisica i Żuraw, opowiadającej w humorystyczny sposób o  przewrotnej gościnności. 

Przyszedł Żuraw, nie pogardził. 
Lisica ugotowała kaszę na mleku, nalała na płytki talerz i zaprasza gościa:
- Częstuj się - mówi. - Proszę jedz, mój drogi!
Żuraw siadł do stołu - dziobie, dziobie po talerzu, ale chwycić nic nie może.

Oto jak pewna chytra lisica ugościła swego przyjaciela. Żuraw natomiast sprytnie odwdzięczył jej się tym samym, demaskując dwulicowość gospodyni. 


 


Koncept Żurawia zobrazowaliśmy sobie sposobem. Wzięliśmy kilka szklanych naczyń, o różnych wysokościach, kształtach i przewężeniach szyjki, i nasypywaliśmy kolejno do każdego kolorowe drażetki, próbując je wyciągnąć i zjeść oczywiście. Nie od razu można było się dostać do łakoci, co skłaniało do próby nazwania nieoczywistych różnic. K. odkrywał, ze zdziwieniem, że nawet jego mała rączka nie wszędzie potrafi dosięgnąć, a kłopoty Lisicy i Żurawia od razu stały się zrozumialsze:)